Olaf Lubaszenko wraca w popisowej roli. Recenzja filmu „Napad” od Netfliksa
„Napad” w reżyserii Michała Gazdy to film inspirowany znaną sprawą kryminalną z początku wieku. Napad na warszawską filię Kredyt Banku do dzisiaj wzbudza wiele emocji z uwagi na bestialstwo, jakim wykazali się sprawcy. Nowość Netfliksa nie skupia się jednak na detalicznym odwzorowaniu tamtych wydarzeń, ale oddala się od nich najmocniej jak to możliwe, aby opowiedzieć historię zatopioną w estetyce lat 90., opartą na barkach dwóch głównych bohaterów. W tych rolach zobaczymy Olafa Lubaszenkę i Jędrzeja Hycnara.
Jeśli lubicie retro powroty do lat 90., to „Napad” od pierwszych minut przypadnie wam do gustu. Film w reżyserii Michała Gazdy, oparty na scenariuszu Bartosza Staszczyszyna, wrzuca nas w okres, kiedy Polska cały czas przepoczwarza się z państwa komunistycznego w młodą demokrację. Policjanci, którzy nie przeszli pozytywnie weryfikacji, zostają odsunięci od służby, na ich miejsce przychodzą nowi, „nieskażeni” PRL-em. Tadeusz Gadacz (w tej roli Olaf Lubaszenko) jest przykładem PRL-owskiego reliktu. Wydalony ze służby, nie znajduje dla siebie miejsce w szeregach policji. Okazja na powrót do pracy wynika z desperacji prokuratury i nowych władz, które potrzebują szybkiego sukcesu. Doszło do napadu na bank, gdzie zamordowane zostały trzy kasjerki, a sprawca ukradł sporą sumę pieniędzy.
Milicja vs. policja w „Napadzie”
Gadacz wkracza więc do akcji, mimo że jego metody pracy wzbudzają niepokój młodszej koleżanki (w roli policjantki Aleksandry Janickiej wystąpiła Wiktoria Gorodeckaja). Janicka pracuje regulaminowo, a Gadacz nie akceptuje zmiany systemu, dla niego wciąż przemoc i nadużycia są skutecznymi metodami wyciągania zeznań ze świadków. Relacja w tym duecie, to jeden z lepszych momentów „Napadu”. Klasyczne starcie: stary gliniarz vs. młoda i ambitna policjantka w tym wypadku dotyczy nie tylko stylu pracy, ale i myślenia o problemach społecznych. Janicka widzi w podejrzanych ludzi, a Gadacz wydaje się pozbawiony jakiejkolwiek empatii.
Dobrą decyzją twórców było zaangażowanie Olafa Lubaszenki, ponieważ aktor kojarzy się z najważniejszymi filmami lat 90. Wystarczy wspomnieć obrazy Władysława Pasikowskiego, jak „Kroll” i „Psy”, gdzie Lubaszenko wykreował bohaterów zapadających w pamięć na lata. Gazda śmiało nawiązuje do estetyki „najntisów”, co dla widzów pamiętających tamten okres, będzie trochę nostalgicznym, a częściej brutalnym powrotem do przeszłości. Z detalami odtworzono wygląd ówczesnych bazarów, wnętrza mieszkań, gadżety (jak np. walkman), fryzury i ubiór kobiet, a także desperację wielu Polaków z dnia na dzień tracących źródło utrzymania.
„Rojst”, „Napad” i co jeszcze?
W powietrzu wisi bezrobocie, brak perspektyw i niepokój o to, co będzie dalej. Doskonale nastroje te wyraża postać Kacpra Surmiaka (w tej roli Jędrzej Hycnar). Młody mężczyzna dąży do niezależności finansowej, chce pomóc swojej małoletniej siostrze i założyć własną rodzinę. Jest przedstawicielem młodego pokolenia, które musi na własnych błędach uczyć się tego, czym jest kapitalizm. Jego starcie z Gadaczem, to kolejny już konflikt fabularny. Wiele ich różni, ale łączy bezkompromisowość, brawura i nieliczenie się z konsekwencjami.
„Napad” nie mógłby powstać w latach 90., ale dzisiaj, trzy dekady później, świetnie odnośni się do tego, jak pamiętamy „najntisy”. Nie chodzi tylko o denominację, telefony stacjonarne z tarczą do „wykręcania numerów”, tarpany, czy „szczęki” na bazarze. Gazda świetnie odtwarza nastrój społecznej desperacji i beznadziei. Nikt się nie uśmiecha, nie świętuje, bo i nie ma do tego powodów.
Lubaszenko i Hycnar w obsadzie „Napadu”
Wątek kryminalny napędza akcję filmu, ale na pewno „Napad” nie byłby tak wciągający gdyby nie retro estetyka i rozliczanie się z przeszłością. W tym roku oglądaliśmy ostatni sezon serialu „Rojst” w reżyserii Jana Holoubka, który na przestrzeni trzech sezonów również odhaczał powroty do czasów minionych. W „Napadzie” podobnie jak w „Rojście” poza scenografią, oprawą muzyczną i charakteryzacją postaci, lata 90. wyrażane są w emocjach bohaterów, ich nosach na kwintę, głowach spuszczonych w dół, przemykaniu ulicami w wiecznym pośpiechu i ciągłej niepewności.
W „Napadzie” oglądamy bohaterki kobiece, ale na drugim planie. Prokuratorka (w tej roli Magdalena Boczarska) i policjantka Janicka, pełnią role pomocnicze. Konflikt rozgrywa się między mężczyznami. To fabularny powrót do tego, jak wyglądała narracja „Psów” i innych filmów Pasikowskiego z lat 90. „Męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać” jak śpiewała Alicja Majewska.
Scenariusz Staszczyszyna to kolejny mocny element „Napadu”. Wartka akcja, brak dłużyzn, miejscami uproszczona psychologia postaci, sprawia, że mkniemy przez tę historię bez przystanków. Osobiście cenię powrót Olafa Lubaszenki w głównej roli w filmie, który jest klamrą kompozycyjną dla dorobku aktora sprzed trzydziestu lat. Obok Lubaszenki, błyszczy Hycnar, który urodził się w 1997 roku, więc nie pamięta czasów, które w filmie oglądamy, a tym samym jego interpretacja lat 90. wynika z innych doświadczeń niż w przypadku Olafa Lubaszenki. Świetna dynamika między aktorami sprawia, że trudno opowiedzieć się po którejś ze stron. Przyglądamy się ich starciu, wiedząc, że nikt nie wyjdzie z tego obronną ręką. Warto, a jeśli jesteście fanami wczesnego Pasikowskiego, warto po stokroć.
Film „Napad” od środy 16 października dostępny jest na platformie Netflix.